Część VII

„Na ryby – w każdziuteńki wolny dzień. Na ryby – nad leniwą rzeczkę w cień. Zabieramy sprzęt i starkę, a na drzwiach wieszamy kartkę: Nie wracamy aż we czwartek zapuszczamy się pod Warkę.”- tak śpiewali starsi Panowie. O swojej pasji do wędkowania opowiadają pracownicy: Marian Srożak i Józef Arendt, którzy na swoim koncie mają już niejedną rybę.

„Skazani” na ryby

Marian Srożak (przewodniczący sekcji) (MS):

Ja to mam po prostu we krwi! Spędzam tak czas, odkąd skończyłem 13 lat. W pracy też zaczęło się całkiem zwyczajnie – po prostu chłopaki stwierdzili, że chcą się spotkać, gdzieś pojechać i zająć się czymś ciekawym. A u nas większość to właśnie wędkarze, więc zaczęliśmy razem chodzić na ryby.

Józef Arendt (JA):

Od dawna razem pracowaliśmy, mieszkaliśmy w tym samym mieście i rzeczywiście już wcześniej wędkowaliśmy w małych grupach. Ale wtedy każdy musiał należeć do okręgowego koła. Założenie własnej sekcji było najlepszym rozwiązaniem. Skład jest raczej stały – jak ktoś zacznie łowić, to z nami już zostaje!

MS: Zaczynaliśmy w 1981 r. i jeszcze wtedy nie mieliśmy żadnego sponsora. Wszystko organizowaliśmy sami. Oficjalnie sekcja wędkarska powstała w zakładzie na przełomie 1995/1996 r.

JA: I wtedy mogliśmy się starać o dofinansowanie z zakładu. Dyrektor od razu zgodził się nam pomóc i zakład ufundował nagrody na zawody.

MS: No i udostępniono nam także za darmo firmowego busa.

JA: Bezpłatny transport bardzo się przydał. Zazwyczaj wędkujemy w Małej Karczmie, nad jeziorem Rakowieckim lub nad Wisłą – to tam najczęściej organizujemy zawody. Chociaż kilka razy udało nam się wybrać trochę dalej.

Szwedzkie łowy

JA: Ja nigdy nie zapomnę, jak na zawodach w Małej Karczmie odwiedził nas szwedzki dyrektor produkcji. W rozmowie z moim kolegą obiecał, że nas zaprosi do Szwecji na wędkowanie. Oczywiście myśleliśmy, że to po prostu takie gadanie… i zostaliśmy mile zaskoczeni. Rzeczywiście zakład zorganizował wyjazd do Szwecji dla wszystkich pracowników. Spędziliśmy trzy dni w pięknym ośrodku i łowiliśmy łososie i szczupaki.

MS:  Ale nawet, jeśli ktoś nic niczego nie złowił, to nie wrócił z wycieczki bez ryby. Organizator zadbał, by każdy wrócił do domu z rybą gotową do zjedzenia!

JA:  To był podwędzany łosoś. Schodząc z promu, wszyscy odbierali swoje „trofeum” przechowywane na promie w lodówce.

Na śpiąco

JA: Innym razem łowiliśmy nad Wisłą. Mój kolega siedział ok. 50 m dalej. Po pewnym czasie ja miałem już kilka ryb, a on wciąż nic. Zagadnąłem do niego, ale nie odpowiedział. Okazało się, że śpi! Obudził się dopiero, gdy złowił 7 kilogramowego leszcza! (śmiech). Jak widać, można łowić i spać jednocześnie.

MS: Musiałbym prowadzić kronikę, żeby te wszystkie historie zapamiętać (śmiech).

Nie tylko ryby

JA: Pracujemy w systemie zmianowym, więc nie jest możliwe, żebyśmy się wszyscy razem spotkali. Raczej zbieramy się w takie 3-4 osobowe grupki i po prostu jedziemy powędkować. Zawody wyglądają też zupełnie zwyczajnie: spotykamy się i po prostu wędkujemy, potem jest rozstrzygnięcie konkursu w różnych kategoriach i wręczenie nagród.

MS: Jak już jesteśmy blisko lasu, to idziemy też na grzyby. No i oczywiście smażymy kiełbaski na grillu. Mamy taki miły niemal rodzinny klimat.

Pasja łączy

JA: Wspólna pasja wiąże się nie tylko z rywalizacją. Łączy nas też przyjaźń. Wiadomo, że na rybach, tak jak i w życiu, zdarzają się różne sytuacje. Często pomagamy sobie nawzajem – nawet przy wyciąganiu ryb. Taka współpraca na pewno pomaga. Gdyby każdy myślał tylko o sobie albo robił innym na złość, to nie miałoby to sensu. A my zawsze działamy fair i to widać też w pracy.

Zobacz również:

„Przyjezdni”

Najwięcej osób przyjechało w 77 r., bo wtedy był nabór kadry do naszego Zakładu Produkcji Keramzytu (red. pierwsza nazwa obecnego Zakładu Produkcji Kruszyw).

„Początki – budujemy zakład”

Ja pracę w zakładzie rozpoczęłam od… zakładowego pochodu 1-majowego, niosłam szturmówkę…

„Zmieniamy się dla otoczenia”

Byliśmy i jesteśmy świadkami wielu zmian – ustrojowych, zarządczych czy technologicznych…