Część II
„Początki - budujemy zakład”

Socjalistyczna myśl techniczna rządziła się swoimi prawami. Jak w tamtych warunkach wyglądała budowa potężnego zakładu w Gniewie? Z jakimi niespodziankami musieli radzić sobie pracownicy? I ile procent normy wyrabiali miesięcznie, opowiadają: Zdzisława Kusowska, Józef Arendt, Tadeusz Kaczmarek i Ryszard Rejmanowski, pracownicy zakładu.

Na początku był pierwszy dzień w pracy

Tadeusz Kaczmarek (TK):

Pamiętam doskonale mój pierwszy dzień! To było w 1974 r. i szef kazał mi szukać kamieni granicznych! Zakładu jeszcze wtedy nie było – tylko pole i trawa po kolana. Więc pojechaliśmy z koleżanką Sylwią czarną WSK-ą na to pole i szukaliśmy tych kamieni.

Zdzisława Kusowska (ZK):

Ja pracę w zakładzie rozpoczęłam od… zakładowego pochodu 1-majowego, niosłam szturmówkę. Pamiętam, że ładnie się wtedy ubawiliśmy – z przodu niesiono duże litery PP i K (skrót od „Państwowego Przedsiębiorstwa Keramzytu”, przyp. red.), ale ktoś źle się ustawił i wyszło nam PKP…

Ryszard Rejmanowski (RR):

Mojego pierwszego dnia ten wielki komin, który widać dziś z daleka, miał dopiero cztery metry. To był czas szkoleń i budowy. Osobiście z kolegami stawiałem betonowe konstrukcje, które widać za oknem (wywiad przeprowadzony w budynku administracji zakładu, przyp. red.), to praca moich rąk. Tak 2-3 lata budowaliśmy – zgodnie z nazwą, bo początkowo nazywaliśmy się „Przedsiębiorstwo Produkcji Keramzytu Gniew w Budowie”.

Jak kierownik nowe buty przyznawał

Józef Arendt (JA):

I tabliczka z takim napisem zawisła na Domu Bramnym przy zamku, w pierwszej siedzibie firmy. Tam była administracja, więc pracownicy budujący zakład po sprawy personalne chodzili „na zamek”. Wiadomo, jak to budowa: błoto, glina… Wszyscy chodziliśmy w takich gumowych kaloszach, które szybko się zużywały. Wtedy trzeba było wziąć przepustkę z budowy i iść około dwa kilometry do biura pokazać ten uszkodzony but! Stawiało się go dyrektorowi technicznemu na biurku, tam gdzie jadł śniadanie. Brał swój scyzoryk i nim „badał” uszkodzenia buta, wołał kierownika magazynu i mówił: „Proszę temu panu wydać nowe obuwie”. Zawsze tak samo.

TK: Dużo takich „uszkodzeń” było około godziny dwunastej, jak się niektórym chłopakom nie chciało pracować. Szli do biura z butem, dostawali nowy i stwierdzali, że już się nie opłaca wracać.

JA: Przecież i tak wyrabialiśmy zawsze 200-300% normy – wszystko było zgodne z socjalistyczną myślą techniczną.

Polsko-czechosłowacka współpraca

TK: W tzw. „międzyczasie”, gdy trwała budowa, pracownicy byli rozsyłani do innych przedsiębiorstw w ramach pomocy w myśl socjalistycznej współpracy międzyzakładowej. I jeździliśmy nawet do Czechosłowacji na szkolenia.

JA: Z Czechosłowacją mieliśmy często do czynienia, bo materiały na całą inwestycję pochodziły stamtąd. Także nadzór budowy był polsko-czechosłowacki, a przy uruchomieniu zakładu była nawet delegacja z Czechosłowacji.

Dwa kilometry kolejki i socjalistyczne rewolucje

ZK: Kiedy zakład już został wybudowany i w pełni uruchomiony, w 1980 r. wyprodukowaliśmy pierwszy keramzyt. Był ciężki i mało wypęczniały, ale już był – wszyscy dopiero się uczyliśmy. Wtedy z tony gliny otrzymywaliśmy około 1,5 m³ produktu. Dziś, po latach doświadczeń i zmian technologicznych mamy lekki i pięknie wypęczniały granulat, a z tony gliny uzyskujemy o 30% keramzytu więcej.

JA: No i te kolejki! Około 2 kilometrów do miejsca dzisiejszej stacji paliw miała kolejka po nasz keramzyt. Wtedy był jedynym materiałem izolacyjnym.

TK: Pomimo socjalizmu staraliśmy się wprowadzać unowocześnienia produkcji, np. paliwo alternatywne – gaz ziemny zamiast mazutu. W socjalizmie to niemal rewolucja była. (śmiech)

JA: Produkcja była tak duża, że nawet pracownicy administracji zostali przyuczeni do podstawowych prac przy maszynach i też pomagali przy produkcji. I tak przez 2-3 miesiące, a później przerwa, bo produkcja była cykliczna.

RR: Z czasów socjalistycznych mieliśmy jeszcze  syndrom „pomocnika”, czyli na przykład jak było stanowisko palacza, to i oczywiście był też pomocnik palacza.

ZK:  To dotyczyło prawie wszystkich stanowisk obsługiwanych na zmianach, nawet niektórzy mistrzowie zmianowi mieli swoich pomocników – sekretarzy (lub sekretarki). Nic dziwnego, że zapotrzebowanie na pracowników było duże i pracę dostawał każdy, kto chciał pracować.

TK: Takie to były czasy, dawno temu moi drodzy. Skończył się socjalizm i 300% normy. Dziś wyrabiamy tylko 110%.

Zobacz również:

„Zmieniamy się dla otoczenia”

Byliśmy i jesteśmy świadkami wielu zmian – ustrojowych, zarządczych czy technologicznych. Cała nasza czwórka pamięta, od czego zaczynaliśmy i jednego jesteśmy pewni…

„Innowacyjność, czyli pomysłowi pracownicy”

Czasy były takie, że jeśli coś się wymyśliło, usprawniło lub wykazało inicjatywę – było się nagradzanym dyplomami, medalami i…

„Integracja – tworzymy zespół”

Ale nasza integracja to nie były tylko święta zakładowe, ale także po prostu wakacje, które spędzaliśmy razem.